Bleeding Edge: graliśmy w ciachanego Overwatcha od twórców Hellblade
Studio Ninja Theory istnieje od przeszło 20 lat, aczkolwiek największy jego sukces przypadł w roku 2017, kiedy to gra Hellblade: Senua's Sacrifice stała się nieoczekiwanym hitem.
Nie była to jednak typowa gra w dorobku firmy, która do tamtej pory najbardziej specjalizowała się w tytułach z gatunku hack'n'slash, bądź jego pogranicza. "Heavenly Sword" i "Devil May Cry: DMC" były jednymi z najbardziej znanych gier w dorobku Ninja Theory, podobnie jak łączące hack'n'slash z elementami platformowymi "Enslaved: Odyssey to the West".
Osoby liczące jednak na kolejną artystyczną przygodówkę akcji z zacięciem kinowym mogły czuć się rozczarowane zapowiedzią "Bleeding Edge", tytułu, który jest nastawiony na rozgrywkę sieciową. Łatwo jest tutaj szukać winnego w Microsofcie, który w tego typu grach się specjalizuje, ale gra powstawała od ponad trzech lat, jeszcze zanim firma z Redmond przejęła brytyjskie studio.
Miałem okazję spędzić z "Bleeding Edge" część minionego weekendu, kiedy to trwały testy beta na PC oraz Xbox One.
Trochę Borderlands, trochę Sunset Overdrive
Na pierwszy rzut oka gra wyróżnia się dość ciekawym stylem graficznym, który jest mieszanką cel-shadingu (a'la "Borderlands") wraz z dość krzykliwym designem postaci i otoczenia, które kojarzyło mi się nieco z "Sunset Overdrive".
Niestety wersja beta nie wyciągała jeszcze wszystkich soków z Xbox One X i była ograniczona wyłącznie do rozdzielczości w okolicach 1080p, a krawędzie budynków i elementy w tle były przez to nieostre, a tekstury z lekka "migoczące". Miejmy nadzieję, że Ninja Theory ogarnie to przed premierą, która przypada na 24 marca 2020, tym bardziej, że styl graficzny gry jest dość unikatowy, "charakterny" i atrakcyjny.
Ciekawa w teorii, problematyczne w praktyce
Intrygująca oprawa graficzna co najwyżej jednak może gracza przed ekran przyciągnąć. Nie będzie w stanie go natomiast utrzymać jeśli rozgrywka jest drewniana i nieciekawa. "Bleeding Edge" w teorii takie nie jest, a samouczków w tej grze jest całkiem sporo i pokazują niemałą głębię. Problem jednak polega na tym, że "w praniu" nie do końca się to wszystko sprawdza.
Nowa gra Ninja Theory to mieszanka gry typu hack'n'slash wraz z mechanikami z tzw. "hero shooterów", jak na przykład "Overwatch". W wersji beta twórcy oddali nam do użytku dwa główne tryby rozgrywki. Jeden z nich, Objective Control, polegał na zdominowaniu poszczególnych punktów kontrolnych (które potrafiły się także dynamicznie po planszy przesuwać). Drugi natomiast (Power Collection) – na zbieraniu ogniw energetycznych i deponowaniu ich w wyznaczonych miejscach przy ewentualnym ubijaniu wrogów i przejmowaniu ich "fantów".
"Bleeding Edge" rzuca nas w wir meczów 4 x 4, oddając do dyspozycji łącznie 12 postaci podzielonych na 3 różne klasy. Zawodnicy, jakimi przyjdzie nam sterować są totalnie odjechani i mocno się od siebie różnią. Każdy z nich ma 3 główne umiejętności, a niektóre z nich, szczególnie te pomocnicze, możemy kierować albo na siebie, bądź naszych ziomków z drużyny. Do tego większość postaci potrafi również wskakiwać na deskę magnetyczną, bądź ma własny pojazd, a także wykonywać uniki i atakować z powietrza. Jakby tego było mało, jest jeszcze możliwość parowania ataków wroga, a także wykonania ciosu przywracającego nas na nogi po powaleniu.
Najlepiej z przyjaciółmi
Możliwości, wydawałoby się, jest całkiem sporo, a gra sprawia wrażenie "skillowej". Mimo wszystko niekoniecznie w wirze walki zawsze byłem w stanie działać w przemyślany sposób, a parowanie ataków, które opanowałem do perfekcji w tutorialach, nigdy w realnej walce mi nie wychodziło. Szkoda, bo widać, że deweloperzy wiele pracy włożyli w odróżnienie od siebie poszczególnych postaci, które są mocno "asymetryczne". "Bleeding Edge", na pierwszy rzut oka, jest tytułem, który jednak wymaga dobrze zgranej drużyny, a więc najlepiej móc liczyć na grono znajomych.
Niestety w moich testach musiałem radzić sobie sam. Kilka początkowych meczów dostawałem srogie baty i byłem generalnie sfrustrowany, bo większość członków drużyny nie była zainteresowana ścisłą współpracą, która jest tutaj wręcz niezbędna. Trzeba trzymać się w kupie i koordynować działania, albo inaczej dostaniecie srogie manto za każdym razem. Niezwykle ważne jest tutaj przede wszystkim odgrywanie swojej roli, nie dla siebie i własnej przyjemności, lecz dla drużyny.
Fajnie jest być potężnym "Tankiem", ale jednak bez zawodników wsparcia nawet kilku takich byczków szybko pada w starciu z dobrze skoordynowanym przeciwnikiem. Wydaje mi się, że Ninja Theory musi lepiej ogarnąć mechanizm dopasowywania drużyn pod kątem umiejętności, gdyż obecnie jest spora dysproporcja podziału sił, a poza tym bardziej wymusić różnorodność (być może odgórnie) dobieranych postaci.
Gra nie zapowiada się na jakiś wielki hit i z tego tytułu raczej doskonale nadaje się do abonamentu Xbox Game Pass, ale jeśli będzie przez długi czas dobrze wspierana, to może stać się całkiem niezłą odskocznią. Zwłaszcza, że aż do remake'ów "Resident Evil 3" i "Final Fantasy VII" nie mamy żadnych wielkich premier.
Na plus:
- styl graficzny
- urozmaicenie postaci
- ruchome elementy plansz
Na minus:
- mała użyteczność parowania we właściwej walce
- przydałoby się jeszcze troszkę podkręcić dynamikę